Kilkoro dzieci matula miała ze wsi uciekły sama została pracować w polu nie było komu sama na roli i sama w domu.
Aż kiedyś córki syny synowe jęli matuli zawracać głowę że jeśli sama już rady nie da to niech najprędzej to wszystko sprzeda oni ją przecież wezmą do siebie z otwartym sercem jak Pan Bóg w niebie.
I posłuchało dzieci matczysko w niedługim czasie sprzedała wszystko.
Jak taki pieniądz w niej poczuli częściej zjeżdżali się do matuli i tłumaczyli słodko a mile na co jej starej pieniędzy tyle każdy ją zaraz chciał brać do siebie ażeby była na lekkim chlebie.
A że naiwne matczysko było dlatego chytrym dzieciom wierzyło i sprawiedliwie jak to matczysko zaczęła dzielić między nich wszystko na meble auta którejś na futro i nie zostało jej nic na jutro.
A gdy wszystką forsę rozdała starczą wędrówkę rozpoczynała do drogich dzieci szła z nadziejami ale z pustymi całkiem rękami.
Ba... nagle zmiana ! Co to się stało ? To co im dała to całkiem mało ! Za co to dzieci mają ją trzymać pensje za małe i miejsca nie ma !
Żadne z radością matki nie wita i nikt o zdrowie z troską nie pyta jedno drugiemu matkę wypycha klnąc że tak długo stara nie zdycha bodaj ją szczęzła zawalidroga zamiast się plątać po pańskich progach !
Już żadnej córki żadnego syna na mrozie głodna drży starowina, gdy miała dosyć lekkiego chleba z mroźnej ulicy poszła do nieba.
Autor wiersza: S. Pudełkiewicz
Przysłał 04,01,2008 r. Kurp z Baranowa
|